sobota, 22 kwietnia 2017

Z pamietnika plazowicza

Pogoda dopisywala wiec w doskonalych humorach po sutym sniadaniu i oddaniu samochodu przez Macka, niespiesznym krokiem wyruszylismy do katedry, by zakupic Credenciale, czyli paszporty pilegrzyma i oficjalnie zaczac nasza pielgrzymke.
Porto kusilo malowniczymi kamieniczkami i zabytkami, ale dokladniejsze zwiedzanie zostawiamy na pozniej.
Wzorem mieszkancow udalismy sie na nadmorska promenade, by kontynowac spacer wsrod biegaczy, rowerzystow i spacerowiczow.
Poczatkowo spacer wiodl wzdluz rzeki, ale powoli na horyzoncie pojawial sie Atlantyk.
A jak ocean to i plaza, ktorej czesc naszej grupy nie mogla sie oprzec i pobiegla zanurzyc stopy.
Pozadny lans na plazy nie bylby kompletny bez obiadu w nadmorskiej knajpce. Tu osmiornica z zapiekanymi ziemniaczkami. 
Powoli konczyly sie przedmiescia Porto a plaza robila sie coraz bardziej wyludniona.
Niczym Dorotke w krainie Oz wiodla nas magiczna sciezka, wijaca sie wdluz kolejnych plaz i wydm.
Malownicze widoki, urocze domki rybackie, kuszace kafejki - nic tylko isc i podziwiac.
Niestety, na horyzoncie, w promieniach zachodzacego slonca ukazala sie Vila do Conde, gdzie zaniepokojona gospodyni dzwonila juz do mnie z pytaniem czy aby napewno dotrzemy dzis na nocleg.
Po dziesieciu godzinach marszu w upalnym sloncu przeszlismy dzis 37km.  Zdychamy.